Miało być wielkie świętowanie mistrzowskiego tytułu, a jest stypa. Hajduk Split nie zdobędzie ani mistrzostwa Chorwacji, ani krajowego pucharu. Na dodatek z powodu zamieszek po meczu z Dinamem Zagrzeb najprawdopodobniej będzie grał przy pustych trybunach. Goryczy nie osłodzi nawet powrót Ivana Perišicia.
W ciągu zaledwie kilku dni Hajduk poniósł dwie prestiżowe porażki w meczach z Dinamem. Na dodatek obie zaważyły o tym, że zespół ze Splitu nie wzbogaci gabloty ze swoimi trofeami. Znalazł się bowiem za burtą Pucharu Chorwacji, a w lidze nie ma już praktycznie szans na dogonienie HNK Rijeka. Trudno będzie zdobyć nawet tytuł wicemistrza kraju, który zresztą i tak nikogo by nie usatysfakcjonował.
Upust swojej frustracji po meczu półfinału Pucharu Chorwacji dali kibice Hajduka. „Torcida” wdarła się na boisko i próbowała zaatakować sektor zajmowany przez „Bad Blue Boys”, ale została skutecznie powstrzymana przez policję. Następnie najbardziej zagorzali fani rzucali krzesełkami w funkcjonariuszy. Na reakcję Chorwackiego Związku Piłki Nożnej nie trzeba było długo czekać. Przynajmniej do końca sezonu Hajduk będzie musiał rozgrywać mecze bez udziału publiczności, chyba że znajdzie obiekt zastępczy. To spory cios dla klubu i dla samej ligi, bo fani Hajduka odpowiadali za blisko 56 proc. zapełnienia trybun w tym sezonie SuperSport HNL.
Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Przed sezonem władze klubu wzmocniły drużynę, co było możliwe dzięki jego bardzo dobrej kondycji finansowej. Media twierdziły, że Hajduk stoi przed wyjątkową szansą, bo nie tylko ma silną kadrę, ale dodatkowo duże problemy ma jego największy rywal.
Początkowo zespołowi rzeczywiście szło świetnie. Co prawda szybko i w kiepskim stylu odpadł z europejskich pucharów i przegrał bój o Superpuchar Chorwacji, lecz świetnie rozpoczął ligowy sezon. Wygrał sześć spotkań z rzędu, pokonując między innymi Dinamo i Rijekę. Później było nieco gorzej, ale i tak Hajduk mógł pochwalić się chociażby serią pięciu zwycięstw z rzędu. Ubiegły rok kończył z bilansem 13 zwycięstw, 2 remisów i 4 porażek
Kryzys na dobre zaczął się pod koniec stycznia. Hajduk po porażce z Rijeką po raz drugi w tym sezonie stracił fotel lidera i już na niego nie powrócił. Dodatkowo po dwóch marcowych porażkach z Dinamem i Lokomotivą Zagrzeb spadł na trzecią pozycję.
Przyczyn porażki Hajduka należy jednak upatrywać wcześniej. Pod koniec października klubowe władze zwolniły trenera Ivana Leko. Na początku sezonu podkreślano, że atutem drużyny jest osiągnięta w końcu stabilizacja na ławce trenerskiej. Warto bowiem przypomnieć, iż od sezonu 2015/2016 do ubiegłego roku dokonano aż dwunastu zmian szkoleniowców. Ostatecznie Leko wytrzymał „tylko” dziewięć miesięcy i został zastąpiony przez swojego poprzednika, Mislava Karoglana. Teraz Karoglana zastąpił z kolei jego dotychczasowy asystent, urodzony w Bośni i Hercegowinie 38-letni Jure Ivanković.
Byłemu już szkoleniowcowi Hajduka zarzucało się brak pomysłu na grę. Oczywiście to nie trener wybiega na boisko, dlatego winnych upatruje się również wśród piłkarzy. Transferowym niewypałem okazał się znany doskonale polskim kibicom Vadis Odjidja-Ofoe, który jeszcze pod wodzą Leko stał się tylko rezerwowym zawodnikiem. Niczego godnego uwagi nie zaprezentowali także wypożyczeni Josip Brekalo z Fiorentiny i László Kleinheisler z Panathinaikosu Ateny. Przed rozpoczęciem rozgrywek liczono na kolejny dobry sezon w wykonaniu napastnika i kapitana zespołu Marko Livaji, ale tym razem snajper nie zachwyca. Podobnie zresztą jak uważany dotąd za olbrzymi talent 19-letni amerykański pomocnik Rokas Pukštas.
Najważniejszym wydarzeniem ostatnich miesięcy było dołączenie do zespołu Ivana Perišicia. Wicemistrz świata z 2018 roku został wypożyczony z Tottenhamu Hotspur w styczniu, ale z powodu rehabilitacji po kontuzji zadebiutował dopiero we wspomnianym półfinałowym meczu Pucharu Chorwacji. Przegrana rywalizacja o mistrzostwo i puchar spowodowała, że jego powrót do kraju odbył się w cieniu boiskowych oraz pozaboiskowych wydarzeń.
Zaprzepaszczenie szansy na pierwsze od 19 lat mistrzostwo kraju stało się okazją do brutalnej weryfikacji planów prezesa Hajduka. Jak zauważył portal Index.hr, Lukša Jakobušić w 2021 roku zapowiadał, że do 2027 roku klub dwa razy wygra ligę i przynajmniej raz zdobędzie puchar, po jednym razie zagra w fazach grupowych Ligi Mistrzów i Ligi Europy, a w przypadku Ligi Konferencji Europy dotrze do 1/8 finału. Co prawda zespół ze Splitu ma na to jeszcze trzy sezony, tym niemniej w obecnej sytuacji było trudno o optymizm…
Ostatecznie Jakobušić pożegnał się z Hajdukiem już teraz. Od kilku dni prezesem jest dotychczasowa członkini zarządu, Marinka Akrap, która podobnie jak nowy szkoleniowiec drużyny ma pełnić funkcję jedynie tymczasowo. Z klubu wraz z końcem sezonu po trzech i pół roku pracy odejdzie też dyrektor sportowy, Mindaugas Nikoličius. Litwin najwyraźniej wziął na siebie winę za nieudane transfery, choć w przekroju całej jego pracy więcej było tych udanych. Co ciekawe, zgodnie z komunikatem klubu opuści on swoje stanowisko wraz z końcem sezonu, bo „rozpoczął pewne bardzo ważne procesy dotyczące letniego okienka transferowego, czyli transfery wychodzące”.
Tym samym klub czeka całkowite przemeblowanie. Analizując sytuację na chłodno można zacząć się zastanawiać, czy tak daleko idące zmiany są rzeczywiście konieczne. Na realizację wspomnianego planu Jakobušicia zostały jeszcze trzy lata, a przecież Hajduk nie znajduje się na odległym miejscu w tabeli i podniósł się na dobre z finansowo-organizacyjnego dołka. Być może trzeba jeszcze cierpliwości, o którą jednak trudno w tak dużych klubach.
Maurycy Mietelski