Bez względu na to co wydarzy się w dalszej części rozgrywek, sezon 2020/21 będzie pamiętany przez kibiców Zvezdy jako świetny pod względem czysto boiskowym. Po raz czwarty z rzędu Zvezda zagrała w fazie grupowej europejskich pucharów. W poprzednich latach raz była to Liga Europy i dwa razy Liga Mistrzów.
Kluby z niektórych krajów słowiańskich nie mają i nigdy nie będą miały szans na takie osiągnięcie. Oczywiście jako jeden z liderów piłki bałkańskiej Crvena zvezda chciała znowu zagrać w najbardziej elitarnych rozgrywkach. Jednak patrząc z dalszej perspektywy czasu awans do Ligi Europy też można i należy rozpatrywać w kategorii sukcesu. Kibice Crveno-belih są najbardziej wymagający na Półwyspie Bałkańskim jednak nawet oni przed losowaniem fazy grupowej Ligi Europy zdawali sobie sprawę, że bez względu na przeciwników o wyjście z grupy będzie bardzo ciężko.
Okazało się, że trener Stanković na tyle dobrze przygotował zespół, że nie było to aż tak trudne zadanie. Na pewno bardzo ważne w rozwoju drużyny były potknięcia, które parę razy przydarzyły się Czerwonej Gwieździe w eliminacjach. Europejska jesień mistrzów Serbii miała w sobie kilka wyjątkowo ciężkich momentów, które wymagały głębszego zastanowienia się nad zespołem. Nie zawsze wszystko było usłane różami, a droga do fazy grupowej LE była kręta i pełna pułapek. Nastroje kibiców podczas rund eliminacyjnych były różne i nie brakowało głosów krytyki, która czasem była bardzo ostra, aż do przesady. Wspomniane potknięcia o dziwo działały mobilizująco, a zespół potrafił wyciągnąć wnioski ze swoich błędów. Jeśli o przygotowanie mentalne to zespół jest zahartowany. Posiadają dużo bezcennego doświadczenia i wyrachowania, które często im pomagało i jeszcze wiele razy im z całą pewnością pomoże.
Wielka w tym zasługa trenera Dejana Stankovicia, który w piłce widział wszystko jako zawodnik, a jako trener ciągle się rozwija. Dla wielu ikoną i autorytetem, wzorcem do którego warto dążyć. Jest najbardziej utytułowanym Serbem w historii piłki. Dwadzieścia pięć zdobytych trofeów robi wielkie wrażenie na każdym. „Deki” dobrze wykorzystuje swoje doświadczenie zdobyte we Włoszech i bez problemu wdraża graczy z zagranicy do zespołu według swojej wizji. Ma w tym dużą łatwość i należy mu się wielkie uznanie za to jak Zvezda wygląda od strony organizacji gry. Wraz z jego przyjściem zdecydowanie poprawiła się gra bez piłki. Widać elementy włoskiej szkoły trenerskiej. Na korzyść Stankovića przed meczami z AC Milanem jest znajomość Calcio oraz jego przeszłość w Interze. Oprócz imponującego rozeznania taktycznego na zespół Zvezdy wpływa też wielka inteligencja piłkarska Stankovicia. Powiedzieć, że ma głowę do piłki to tak jakby nic nie powiedzieć. Prawie wszystkie z jego zalet były widoczne podczas gry Zvezdy w fazie grupowej LE. To co wyróżnia zespół mistrzów Serbii na tle ligowych rywali to zdecydowanie większa dojrzałość boiskowa co było pozytywnym zaskoczeniem dla wszystkich sympatyków Crveno-belih.
Eliminacje Ligi Mistrzów
Zaczęło się wyjątkowo łatwo, bo rywalem w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów była gibraltarska drużyna Europa FC. Każdy sympatyk Crvenej zvezdy wymagał ofensywnej gry. Skończyło się na spokojnym 5:0, jednak ten spokój właśnie… zdenerwował część kibiców. Wielu fanów miało pretensje o to, że Zvezda grała za wolno i piłkarzom brakowało koncentracji przy tworzeniu akcji ofensywnych. Patrząc na przeciwników trudno się dziwić, jednak grając w takim klubie jak Zvezda trzeba grać na 100% nawet w takich pojedynkach, bo kibice chcą widzieć jakość już od samego początku europejskich rozgrywek. Można powiedzieć, że delikatnie zlekceważono rywala.
W kolejnej rundzie mistrzów Serbii los połączył z albańskim zespołem KF Tirana i to w dodatku na wyjeździe. Zderzenie żywiołu serbskiego z albańskim w każdej dziedzinie życia dostarcza wielkich emocji, które często są niezdrowe i pełne polityczno-historycznych podtekstów. Media z obu krajów przez wiele dni przed meczem tworzyły ogromną presję i nakręcały napinkę przed tym spotkaniem. Jednak nawet w Albanii wszyscy zdawali sobie sprawę, że to Zvezda jest faworytem. Samo spotkanie nie zachwyciło. Można ze spokojem stwierdzić, że był to typowy mecz walki. Mało było ciekawych okazji podbramkowych za to dużo było agresji i brutalnych fauli z obu stron. To był po prostu zły mecz Zvezdy. Kto oglądał pewnie żałuje do tej pory. Z przodu nie zgadzało się prawie nic, a zwycięstwo przyniosła główka portugalskiego napastnika Tomane, którego notabene w klubie nie ma już od kilku dobrych miesięcy. Trenera Stankovicia mocno zaniepokoiło to, że defensywa Crvenej zvezdy po prostych błędach pozwoliła Albańczykom na stworzenie kilku bardzo groźnych okazji. Czerwona Gwiazda miała sporo szczęścia i przede wszystkim wspaniale dysponowanego goalkeepera – Milana Borjana. Jak się okazało był to dopiero początek zwyżkowej formy kapitana zespołu. Mimo awansu dalej kibice licznie wyrażali swoje niezadowolenie tym jak Zvezda prezentowała się na stadionie w Tiranie. Stanković zdawał sobie sprawę z niuansów taktycznych, które ewidentnie zawiodły wtedy w jego zespole. Wypowiadał się stanowczo, ale spokojnie. Nie krytykował publicznie zawodników i potrafił dusić w sobie złość, ale za kulisami przeprowadził kilka poważnych i bardzo długich rozmów ze swoimi podopiecznymi. 3 runda przyniosła starcie z cypryjską Omonią Nikozja. Większość środowiska Crveno-belih przyjęła to losowanie z uśmiechem i umiarkowanym optymizmem, który był jak najbardziej zrozumiały. Dobre nastroje hamowały jednak absurdalne warunki pogodowe panujące na Cyprze. Mecz Omonia – Zvezda rozgrywany był w niewiarygodnie wysokiej temperaturze. W momencie pierwszego gwizdka sędziego termometry wskazywały 36 stopni. Nie przeszkadzało to jednak Zvezdzie w ewidentnej boiskowej dominacji. Różnica w umiejętnościach czysto piłkarskich na korzyść Zvezdy była drastyczna i widoczna gołym okiem. Niestety wiele niewykorzystanych okazji zemściło się na serbskim zespole. Po błędzie bramkarza Cypryjczycy w 31 minucie wyszli na moim zdaniem niezasłużone prowadzenie. Liczy się jednak to co w siatce. Po wyjątkowo nieszczęśliwej stracie gola piłkarze Crvenej zvezdy ciągle mieli widoczną inicjatywę i grali piłką przeważnie na połowie gospodarzy. U zawodników i członków sztabu szkoleniowego Czerwonej Gwiazdy zauważyć można było jednak coraz większą frustrację i niemożność pogodzenia się z pechowym dla nich przebiegiem meczu. Chwilę przed zakończeniem pierwszej części gry mistrzów Serbii po wielu nieudanych próbach w końcu zmieściła futbolówkę w bramce Omonii. Skuteczna główka Mirka Ivanicia po dośrodkowaniu Bena spowodowała to, że z wielu serbskich serc spadł ogromny kamień. W tamtym momencie wszystko wskazywało na to, że Zvezda w drugiej połowie z łatwością pokona przeciwnika i udokumentuje swoją wyższość piłkarską kilkoma kolejnymi golami. Stało się jednak inaczej i druga połowa wyglądała bardzo podobnie do tego co widzieliśmy przed przerwą. Z biegiem gry Omonia wyprowadzała coraz więcej groźnych kontraataków, a z każdą minutą Serbowie coraz bardziej się odkrywali i zapominali o zabezpieczeniu swoich tyłów, przez co Cypryjczycy mieli więcej miejsca na połowie ekipy przyjezdnych. Słaba skuteczność, ale też pech jaki mieli zawodnicy z Belgradu przyniosły dogrywkę. Tam też to Zvezda była stroną przeważającą, jednak nic konkretnego z tego faktu nie wynikło. Doszło do rzutów karnych, które skuteczniej wykorzystywali Cypryjczycy. Pierwsze godziny po odpadnięciu z kwalifikacji do elitarnych rozgrywek były przepełnione szokiem, goryczą i niedowierzaniem wszystkich związanych ze czerwono-białymi. Czas zaleczył trochę rany i umożliwił kibicom trzeźwe spojrzenie na to co się wydarzyło. Zvezda odpadła będąc lepszą drużyną. Zabrakło im szczęścia, które w ostatnich latach kilka razy się do nich uśmiechało. Każdy marzył o trzecim z rzędu awansie do Ligi Mistrzów. Było to spokojnie w zasięgu drużyny trenera Stankovicia. Szybko jednak zdano sobie sprawę, że Liga Europy też może dać wielkie, bardzo cenne profity. O ile w Lidze Mistrzów ekipa z belgradzkiej Marakany nie miałaby szans na wyjście z grupy, o tyle perspektywa uczestnictwa w fazie grupowej LE zrodziła w sercach działaczy i kibiców realną nadzieję na europejską wiosnę. Przy obecnym rozkładzie sił kluby z krajów Europy środkowo-wschodniej mają w większości przypadków tylko iluzoryczne szanse na to aby grać w europejskich pucharach także wiosną. Oczywiście znajdą się wyjątki za sprawą klubów ukraińskich czy rosyjskich. U osób działających w Zvezdzie zapaliła lampka, że również oni mogą to osiągnąć. Było to jednak tylko ciche planowanie i imaginacja przyszłości, którą zajmowali się głównie ludzie w gabinetach przy ulicy Ljutice Bogdana. W drużynie było parę problemów, które nie do końca pozwalały na wybieganie w przyszłość.
Przede wszystkim wątpliwości fanów budziło najnowsze wzmocnienie ataku Zvezdy, czyli Diego Falcinelli. Włoski napastnik na Cyprze zagrał dopiero swój drugi mecz w czerwono-białych barwach. Wszedł z ławki w 89 minucie i podczas dogrywki nie zaprezentował się dobrze, a w dodatku nie wykorzystał karnego podczas serii jedenastek. Kibice szybko, można powiedzieć za szybko zaczęli mocno krytykować ten transfer. Dalsza część sezonu pokazała jednak, że sprowadzenie Włocha było kapitalnym ruchem. W IV rundzie eliminacji do Ligi Europy Zvezda wylosowała relatywnie łatwego i przystępnego rywala. Ormiański Ararat Erywań ze względu na konflikt w Górskim Karabachu nie mógł rozgrywać meczów w Armenii. UEFA zdecydowała, że mecz Ararat – Crvena zvezda zostanie rozegrany na Cyprze, dokładnie na tym samym obiekcie, na którym Zvezda odpadła po karnych z Omonią. Lubiący przesądy Serbowie nie byli zadowoleni takim obrotem spraw. Nikt nie wyobrażał sobie jednak potknięcia z Ormianami. Odpadnięcie z pucharów miałoby katastrofalne skutki ekonomiczne dla całego klubu.
Czerwona Gwiazda wydaje naprawdę ogromne pieniądze na pensje. Ma też niezwykle wielką liczbę zawodników na kontraktach. To wszystko wymaga poważnych środków finansowych, które zapewnia uczestnictwo w fazie grupowej europejskich pucharów. Presja na piłkarzach przed meczem z Araratem była więc wielka i zdecydowanie odczuwalna. Można stwierdzić nawet, że była to gra o być albo nie być. Gdyby coś poszło nie tak, sytuacja finansowa klubu wymagałaby kolejnych dofinansowań ze skarbu państwa, które i tak są już wielkie. Na całe szczęście Zvezda wygrała 2:1. Było to zasłużone zwycięstwo. Mistrzowie Serbii pokazali, że są zespołem z wyższego poziomu, jednak jak to miało miejsce w poprzednich spotkaniach przy prowadzeniu 2:0 zaczęli się gubić i niepotrzebnie narobili sobie problemów. Zamiast wykorzystać swoje stuprocentowe okazje pozwolono Ormianom na wyprowadzenie kontry, która skończyła się strzeleniem gola kontaktowego. Było to w 72 minucie, a do końca meczu w szeregach Zvezdy odczuwalna była nerwowość. Udało się jednak zakończyć spotkanie bez straty kolejnego gola. Po ostatnim gwizdku zaczęło się świętowanie, na które piłkarze z Serbii mimo wszystko zasłużyli. Kibice ponownie mieli słuszne zastrzeżenia co do tego jak wyglądały ostatnie minuty. Jednak biorąc pod uwagę całe spotkanie to było wiele elementów, za które można było chwalić piłkarzy trenera Stankovicia. Czwarty z rzędu awans do fazy grupowej europejskich pucharów stał się faktem. Oczekiwania kibiców rosły ale były one podyktowane bardziej poczuciem wielkości klubu niż tym co drużyna pokazała w eliminacjach, które w niektórych momentach były dla Zvezdy prawdziwą drogą cierniową, której pokonanie dostarczyło wiele stresu i chwil ogólnej, nie dającej spokoju niepewności. Trener Stanković bardzo poważnie zajął się aspektami, które szwankowały w grze. Razem ze współpracownikami wśród, których jest kilku Włochów dobrze przeanalizował kwestie, które wymagały błyskawicznej, zdecydowanej poprawy, aby móc w pełni rywalizować o wyjście z grupy.
Liga Europy
Na losowanie grup LE czekano z dużą dozą niecierpliwości, ale też emocji. Wszystkie serbskie media były zgodne, że losowanie będzie bardzo ważne dla dalszych losów Zvezdy. Crveno-beli byli losowani z drugiego koszyka i trafili do grupy L, a ich przeciwnikami zostali: Gent (I koszyk), Hoffenheim (III koszyk) oraz Slovan Liberec (IV koszyk). Z wylosowania Gentu środowisko Zvezdy początkowo było umiarkowanie zadowolone, jednak, gdy do ich grupy dolosowano Hoffenheim wszyscy kibice Zvezdy bardzo się zmartwili. I słusznie bo klub z Bundesligi w fazie grupowej LE byłby ciężkim przeciwnikiem dla każdego. Jednak już wylosowanie czeskiego zespołu wszyscy przyjęli z optymizmem. Zgodnie uznano, że to Hoffenheim jest absolutnym faworytem do pierwszego miejsca w grupie, za to walka o drugie premiowane awansem miejsce wydawała się sprawą otwartą. Na sam początek rywalizacji Zvezda dostała najtrudniejszy z możliwych meczów w tej grupie. Jechała do Niemiec na mecz z Hoffenheim. Oczywiście gospodarze byli faworytem pod każdym względem. O ile pierwsze 30 minut spotkania było bardzo spokojne i wyrównane to później Niemcy zaczęli dominować i stwarzać sobie dobre okazje. Bardzo wysoki pressing jaki nakładali na obrońców Zvezdy przynosił rezultaty. Hoffenheim często odbierało piłkę na połowie gości z Belgradu i miało ułatwione wejście w pole karne rywali. Przy pierwszej bramce doszło do kontrowersji. Drużyna Zvezdy uważała, że Njegoš Petrović był faulowany w środku pola, jednak po tym zdarzeniu poszła akcja bramkowa drużyny „Wieśniaków”. Trener Stanković dostał szału i agresywnie nakrzyczał na sędziego za co dostał czerwoną kartkę i resztę spotkania musiał oglądać z trybun. Zvezda była słabsza i wynik odzwierciedlał realnie przebieg całego meczu. Tego można się było jednak spodziewać już przed spotkaniem. Trzeba jednak doszukiwać się pozytywów, więc śmiało można powiedzieć, że najgorsze mieli już za sobą.
Następnie do Belgradu przyjechał Slovan Liberec. Zwycięstwo było obowiązkiem. Jednak to jak wyglądał ten mecz przeszło wszelkie optymistyczne oczekiwania. Od pierwszych minut piłkarze Zvezdy z całych sił wściekle zaatakowali przyjezdnych z Czech. Goście zostali wsadzeni na szybką karuzelę obrotową. Była to kapitalna reakcja piłkarzy Zvezdy na porażkę w Niemczech. Po 22 minutach gry było 2:0 i wydawało się, że to dopiero początek i wynik może być jeszcze wyższy. Niespodziewanie Slovan strzelił bramkę kontaktową jeszcze przed przerwą. Była to może ich druga sytuacja w meczu, podczas której goście wyszli z własnej połowy. W drugiej połowie Crvena zvezda dalej miażdżyła rywali i dorzuciła trzy gole. 5:1 w meczu fazy grupowej europejskich pucharów musi robić wrażenie. Piłkarze Zvezdy w czasie drugiej połowy mieli jeszcze kilka innych dogodnych sytuacji. Co ciekawe trener Stanković nie mógł być na ławce, ponieważ w wyniku kary za czerwoną kartkę był zawieszony i musiał oglądać cały mecz z wysokości trybun pięknej, belgradzkiej Marakany. Dryżynę prowadził przy linii bocznej asystent Stankovicia Nebojša Milošević. Radość, a nawet swego rodzaju euforia po tym spotkaniu była jak najbardziej uzasadniona i zrozumiała. Pochwały spływały ze wszystkich stron. To był pokaz pełnego potencjału ofensywnego Zvezdy, czego brakowało przez większą część eliminacji. Trener Stanković poznał potencjał swojej formacji ofensywnej i co oczywiste skupił się na poprawie jakości defensywy, z której do końca nie mógł być zadowolony.
W trzeciej kolejce Crvena zvezda podejmowała u siebie Gent. Belgowie przyjechali do stolicy Serbii z myślą o zdominowaniu przeciwnika. Zvezda oddała im piłkę, a sama kapitalnie ustawiła się na własnej połowie. Belgowie mieli wielkie problemy z podejściem pod pole karne Milana Borjana. Czerwona Gwiazda wyprowadzała groźne kontry i szybkimi atakami rozrywała zagubione szeregi gości. Wynik otworzył strzałem z dystansu gaboński pomocnik Guelor Kanga. Belgowie doprowadzili do remisu w bardzo szczęśliwych okolicznościach. Znany z polskich boisk Vadis Odjidja-Ofoe oddał strzał z szesnastego metra, jednak piłka nie leciała nawet w bramkę, ale w wyniku dwóch absurdalnych rykoszetów jakimś cudem wleciała do siatki. Po przerwie niewiele się zmieniło. Zvezda poprzez swoje świetne ustawienie w defensywie w pełni kontrolowała przebieg meczu. Serbowie mocno skupili się na wywalczaniu stałych fragmentów gry i kilka razy zagrozili poważnie bramce Belgów. Jeden z rzutów wolnych przyniósł czerwono-białym ponowne prowadzenie. Ze stojącej piłki wprost do siatki rywali uderzył kapitalnie dysponowany tego dnia Aleksandar Katai. Zvezda zagrała niesamowicie konsekwentnie w defensywie. Dyscyplina taktyczna imponowała i włoska szkoła trenerska mogła być dumna z tego jak przygotował swoich piłkarzy trener Stanković. Niedługo po tym w rundzie rewanżowej oba zespoły spotkały się w Belgii. Mecz wyglądał podobnie jak w Belgradzie z tym, że to goście strzelili gola już w pierwszej minucie po fantastycznej bombie z dystansu w wykonaniu defensywnego pomocnika Njegoša Petrovicia. Naturalnie cofnęli się mocno pod swoje pole karne i postawili tam zasieki nie do przejścia. Belgowie nie mogli ruszyć nawet palcem. Nie mieli żadnego pomysłu jak przebić się przez kompaktową linię obronną Serbów, która była niczym mur nie do ruszenia. Po przerwie jednak Gent zaatakował z większym animuszem. Gdy Belgom udawało się przedostać w okolice pola karnego gości na ich drodze stawał fenomenalny Milan Borjan. Bramkarz Zvezdy łapał wszystko, a jego refleks na linii wprowadzał szok i niedowierzanie w zespole Gentu. Zvezda dołożyła drugą bramkę po świetnie wykonanym rzucie rożnym. Ben idealnie wrzucił piłkę na głowę doświadczonego stopera Nemanji Milunovicia. Mistrzowie Serbii bronili się w imponujący sposób do końca spotkania. Wygrana oznaczała w praktyce, to że Zvezda wychodzi z grupy. W wielu serbskich domach z pewnością strzeliły korki od szampanów. Piłkarze również zaczęli się bawić. Sam trener Stanković był spokojny, ale i dumny z pracy wykonanej przez siebie i przede wszystkim przez swoich podopiecznych, których wychwalał w licznych wywiadach. Formalne przypieczętowanie awansu przyniósł bezbramkowy remis w spotkaniu u siebie z Hoffenheim. Po raz kolejny Zvezda postawiła na żelazną grę defensywną, która wybiła gościom wszystkie najważniejsze atuty z ręki. Ostatnim meczem w grupie był wyjazd do Czech na spotkanie ze Slovanem Liberec. Tam też padł wynik 0:0. Chociaż akurat w starciu z tak ewidentnie słabszym zespołem Serbowie nie bronili się, tylko wzięli ciężar gry na swoje barki. Był to jednak mecz o nic, więc Zvezda chciała stracić jak najmniej sił i uniknąć kontuzji. A kalendarz jesienią nie oszczędzał Zvezdy i wymagał wielu odpowiednich, mądrze ułożonych rotacji w składzie. Trener Stanković stanął na wysokości zadania a nawet zrobił więcej niż się spodziewano. Chodzi mi tu głównie o to jaką furorę zrobiła defensywa Czerwonej Gwiazdy. 4 stracone gole w 6 meczach fazy grupowej LE. Mniej bramek straciły tylko dwa inne zespoły. Nikt nie był w stanie przewidzieć, że Zvezda zaprezentuje tak świetną postawę w defensywie i to na przestrzeni całej fazy grupowej.
Czy Crvena zvezda jest w stanie w jakikolwiek sposób zagrozić Milanowi ? Oczywiście jakości piłkarskiej porównywać nie można i nie ma co ukrywać kto jest wielkim faworytem. Trener Stanković dzięki swoim kontaktom (a ma większe nawet niż Piotr Świerczewski 😉 może poznać wiele detali odnośnie niuansów piłki jaką preferuje obecny Milan. To dla niego i jego zespołu z ławki trenerskiej z pewnością wyjątkowe spotkanie i dodatkowa mobilizacja. W sztabie szkoleniowym mistrzów Serbii jest aktualnie trzech Włochów. Asystent Stankovicia Vincenzo Sasso, trener bramkarzy Pierluigi Brivio a także trener przygotowania fizycznego Federico Pannoncini, który kiedyś pracował w Interze. Podstawowym napastnikiem Czerwonej Gwiazdy jest Diego Falcinelli, który strzelił nawet swego czasu gola Milanowi. Było to podczas jego gry w barwach Crotone. Postacią historyczną łączącą Zvezdę i Milan jest legendarny Dejan Savićević. Ikona dla obydwu klubów. Łączy też to, że jedni i drudzy byli klubowymi mistrzami Europy i świata. Do tej pory oba kluby mierzyły się ze sobą cztery razy. W sezonie 88/89 zespoły te zmierzyły się w ramach 1/8 Pucharu Mistrzów. W obu spotkaniach padł remis 1:1. Milan awansował po karnych, a wszyscy zgodnie przyznają, że to Zvezda była lepsza i to ona powinna wtedy awansować dalej. Rewanżowy mecz na belgradzkiej Marakanie zgromadził prawie 90 000 kibiców. W 64 minucie mecz został przerwany z powodu niesamowicie gęstej mgły, która spowiła wtedy murawę. Zvezda prowadziła w tamtym momencie 1:0. Spotkanie zostało rozegrane od nowa następnego dnia. Wszystko to odbyło się w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach i Serbowie do dziś mają spore pretensje do sędziów tego meczu. W 2006 roku Crvena zvezda i AC Milan spotkały się w 3 rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Włosi mieli spore problemy. U siebie wygrali tylko 1:0. Jednak w rewanżu różnica była już większa, chociaż wynik końcowy brzmiał 2:1 dla rossonerich.
Punktów wspólnych pomiędzy ekipami jest naprawdę dużo. Serbskie i włoskie media mogą wykorzystać pełno podtekstów. Faworyt jest jeden, ale starcie dwóch wielkich europejskich klubów zapowiada się pasjonująco. Oglądanie tej rywalizacji jest obowiązkiem.