Artur Płatek: „Chcemy grać w europejskich pucharach i sprzedawać młodych zawodników” [WYWIAD]

Zapraszamy na długi i wielowątkowy wywiad z Dyrektorem Sportowym Botewa Płowdiw – Arturem Płatkiem. Rozmawialiśmy m.in. na temat pracy w Bułgarii, trudnych początkach w klubie, celach wyznaczonych na obecny sezon czy o powrocie na ławkę trenerską. Poprosiliśmy pana Płatka również o porównanie poziomu ligi oraz szkolenia młodzieży między Polską a Bułgarią. Życzymy udanej lektury!

Panie Arturze, w sierpniu upłynął Pana pierwszy rok pracy w Botewie, zakończony podpisaniem nowego, dwuletniego kontraktu. Zdążył już przyzwyczaić się Pan do życia w Bułgarii?

Tak, zdążyłem już przywyknąć do życia tutaj. W sumie jestem cały czas przyzwyczajony do życia na walizkach przez ostatnie 11 lat. Zarówno w czasach, gdy pracowałem dla Borussia, czy w trakcie dwóch innych projektów, które w międzyczasie prowadziłem, czyli Piast Gliwice oraz Górnik Zabrze. Ale projekt z Botewem jest troszkę inny, ponieważ więcej czasu spędzam tutaj na miejscu. Ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy. Mieszkam tutaj sam, nie przyjechałem ze swoją partnerką. Mam również dorosłego syna, który mieszka w Polsce i który dla mnie pracuje. Z tego względu nie mam kontaktu z rodziną takiego, jaki powinienem mieć. Jest on ograniczony. Gdy mam wolny dzień lub dwa, to staram się Polskę odwiedzać. W zeszłym roku miałem akurat taką sposobność, że co miesiąc byłem w kraju, ponieważ uczestniczyłem w kursie PZPN-u na dyrektora sportowego. Poszerzałem swoje kwalifikacje. Generalnie przywykłem jednak do życia w Bułgarii. Jest ono troszkę inne niż w Polsce. Bardziej podoba mi się tutaj z tego względu, że jest cieplej. Szczególnie w okresie czerwca, lipca i sierpnia. Są to miesiące bardzo, bardzo ciepłe. W ubiegłym roku pogoda podobała mi się aż do grudnia, ponieważ do tego momentu temperatura nie spadła poniżej 10 stopni. Było to dla mnie małym szokiem, ale jest to coś znakomitego. Oprócz tego moje życie tutaj to w dużym skrócie praca, pasja i piłka nożna. Dzisiaj akurat przyjechałem trochę później do klubu. Zazwyczaj pojawiam się w pracy między 7 a 8. Niekiedy jako ostatni gaszę światło w klubie, gdy wychodzę o 21 czy o 22. Później wracam do domu, prześpię się i wracam z powrotem. Czasami tak wygląda mój dzień. Aczkolwiek, powiedziałem sobie, że jest to część projektu, w który się zaangażowałem. Chcę, aby to wszystko szło w dobrym kierunku i jak na razie, małymi kroczkami, radzimy sobie coraz lepiej na tym rynku. Również jak na możliwości naszego budżetu, bo wcale nie są to nie wiadomo jak wielkie pieniądze. Nie jest to tylko i wyłącznie moja zasługa, ale wszystkich chłopaków oraz trenerów. Dzisiaj jesteśmy drudzy w lidze, ale na razie nie możemy mierzyć się z Łudogorcem. Cały czas mówię otwarcie, że jest to całkiem inny poziom. Głównie jest to inna półka finansowa, chociaż myślę, że też i inna półka pod względem organizacyjnym. Ale powoli nadrabiamy do nich dystans w innych aspektach i pomału idziemy do przodu. Chcemy być też bardziej stabilni w naszych działaniach. Ostatni mecz, który powinniśmy wygrać 4-0 lub 5-0, przegraliśmy 0-1. Aczkolwiek, wynika to z faktu, że mamy do czynienia z bardzo młodymi zawodnikami. Zdajemy sobie sprawę, że w normalnych okolicznościach taka sytuacja nie miałaby miejsca.

Właśnie widziałem statystykę w internecie, że notujecie najdłuższą serię wyników 1-0 lub 0-1 w lidze pod rząd na przestrzeni ostatnich lat.

Z drugiej strony notujemy najlepszy start Botewa w lidze w historii klubu. Ale tak, jest też i taka seria. Powiem tak. We wszystkich tych meczach, które kończyły się wynikami 1-0, mieliśmy może po dwie, trzy okazje na strzelenie gola. Z kolei w ostatnim meczu, przegranym 0-1, stworzyliśmy mnóstwo sytuacji, których nie potrafiliśmy wykorzystać. Może jutro, w następnym spotkaniu padnie więcej bramek. Zobaczymy [mecz zakończył się zwycięstwem Botewu 2-0 – przyp. red.]. Jak przegrywamy to też tylko 0-1. Z jednej strony jest się z czego cieszyć, bo to pokazuje, że mamy stabilną obronę. Z drugiej strony nie strzelamy też za dużo bramek. Ale są to młodzi chłopcy, bardzo młodzi ludzie. Widzę ich jakość na treningach, ich pewność siebie, ich “głowę”. Myślę, że będą robić postępy. Chcemy iść w tym kierunku, aby mieć jak najmłodszy zespół w lidze. Chcemy przysparzać naszym kibicom radości oraz grać atrakcyjną piłkę, aczkolwiek chcemy być też klubem, i mówimy to otwarcie, który proteguje piłkarzy i później sprzedaje ich dalej. 

Nazwał Pan Botew interesującym projektem. Jak to więc się stało, że Pan tutaj trafił? Czy to Pan znalazł ten projekt, czy może projekt znalazł Pana?

To projekt znalazł mnie. Byłem na meczu Polska – Niemcy, gdy zadzwonił do mnie Pan Zingarewicz, który dostał od kogoś na mnie namiary. Pracując w Borussi Dortmund ze Svenem Mislintatem, zawsze uważaliśmy, że przyszłością piłki będą afrykańscy zawodnicy. Właśnie takich poszukiwaliśmy dla Borussi na rynku europejskim. BVB szukała głównie piłkarzy w Europie albo w Ameryce, gdzie też często lataliśmy. Ale byli to głównie zawodnicy, którzy mieli już za sobą asymilację życia w Europie itd. My uważaliśmy, że mimo wszystko trzeba pójść o krok dalej, grzebać głębiej w Afryce. Moim zdaniem, to właśnie tam są diamenty, które można bardzo szybko oszlifować. Zawsze przy okazji różnych rozmów wspominałem, że coś takiego mnie interesuje, a nigdy w Borussi się tego nie dotykaliśmy. Ja też nigdy nie podróżowałem do Afryki. Nigdy nie oglądałem tego wszystkiego na żywo, nie wiedziałem co można z tego wyciągnąć. Najwyraźniej ktoś musiał komuś o mnie powiedzieć. Później zadzwonił do mnie Pan Zingarewicz i zaprosił mnie na turniej organizowany tutaj na miejscu, w Płowdiwie. To było rok temu w czerwcu, w 2023 roku. Był to Botew Cup, czyli turniej, w którym uczestniczyli zawodnicy z jego akademii – FK Vista. Jest to akademia w Rosji. Pokazał mi tych chłopaków, opowiedział mi o projekcie. Spędziłem tutaj trzy dni, obejrzałem trzy lub cztery mecze. Nie widziałem wtedy w ogóle pierwszego zespołu Botewu. Na żywo zobaczyłem go dopiero po miesiącu, gdy Zingarewicz zaprosił mnie na mecz z Lewskim. Był to słaby mecz, Botew przegrał bodajże 0-2 lub 0-3. W międzyczasie obejrzałem jakieś mecze na wideo. Opowiedziałem mu, jak ja widzę ten zespół. Przedstawiłem małą analizę tego co mi się podoba, a co nie. Tym sposobem dogadaliśmy warunki współpracy. Stwierdziłem, że jestem w stanie poświęcić rok pracy, aby być tutaj i prowadzić ten projekt. Tak to się wszystko zaczęło. Powiedziałem sobie, że pierwszy miesiąc będę się tutaj wszystkiemu przyglądał. Ten czas miał pokazać, w jakim kierunku powinienem iść. Niestety, nie było mi dane spokojnie obserwować klubu przez ten miesiąc. Już po tygodniu wiedziałem, że będzie problem z trenerem [Stanisławem Genczewem – przyp. red.]. Po dwóch tygodniach zdecydowaliśmy się na zmianę szkoleniowca. Potem musiałem wybrać nowego trenera. Rozmowy z kandydatami były dla mnie ciężkie. Ogólnie cały ten początek w Botewie był dla mnie bardzo wymagający. Zaczynałem pracę w klubie, nie mówiąc dobrze po angielsku. Do dzisiaj nie mówię jakoś perfekcyjnie. Komunikuję się i dużo w nim rozumiem, ale nie jest to dla mnie język na takim samym poziomie jak język niemiecki, w którym mówię płynnie i którym swobodnie się posługuję. Rozumiem też dużo rzeczy po rosyjsku, którego uczyłem się kiedyś w szkole, ale angielskiego zacząłem uczyć się dopiero tutaj. Nie było to dla mnie łatwe, ale udało się. Trenera też znaleźliśmy. Myślę, że w tamtym momencie to był bardzo dobry wybór, Dušan [Kerkez – przyp. red.] wykonuje świetną pracę. Moim głównym kryterium podczas poszukiwania trenera miało być znalezienie osoby, która scali młodszych i starszych zawodników. Trenera, który jest dobrym psychologiem, ale który zna również bałkańską mentalność. Myślę, że tego wymaga specyfika miejsca.

Bałkańska specyfika odciska bardzo mocne piętno na regionie moim zdaniem. 

Bardzo mocno. Trzeba znać tutejsze realia i trzeba mieć też kompetencje miękkie. Ja jestem bardziej “niemiecki” i nie zawsze takie funkcjonowanie tutaj jest dobre, nie zawsze przynosi efekty. Dlatego też myślę, że mój wybór trenera był świadomy. Wiedziałem kogo chcę, wiedziałem kogo dostaję i dlatego jestem zadowolony z tej decyzji. Wcześniej ustaliłem z właścicielem cele oraz to jak chcemy pracować. Ale po zmianie trenera zweryfikowaliśmy te cele, a także nasz styl gry. Tym sposobem, krok po kroku planujemy wspólnie takie rzeczy jak skauting czy akademię. Wszystko to powoli przekształcamy. Na początku mieliśmy trzech czy czterech skautów, którzy siedzieli tutaj na miejscu. Oni oglądali mecze na wideo, a nie jeździli oglądać spotkania na żywo, nawet na terenie Bułgarii. Dla mnie był to stan nie do przyjęcia. Trochę rzeczy już pozmienialiśmy i jakoś powoli zaczęliśmy iść do przodu.

Trzeba przyznać, że początek miał Pan dość ciężki. Jak przychodził Pan do klubu, to Botew był w dole tabeli.

Przedostatni.

Nawet przedostatni. Później nastąpiła błyskawiczna zmiana trenera, wykonał Pan ogrom pracy. Doprowadziło to klub do zdobycia Pucharu Bułgarii i gry w europejskich pucharach. Obecny sezon również układa się jak na razie pomyślnie. 

Gdy w zeszłym roku zmieniliśmy trenera, dla nas w klubie kluczowym było zajęcie 7. miejsca. Pewnie Pan wie, jak specyficznie skonstruowany jest tutaj system rozgrywek ligowych. W tym roku jest trochę lepiej, ale wciąż on jest skomplikowany. W ubiegłym roku targetem dla nas było zajęcie 7. miejsca. Nie czwartego, piątego czy szóstego. Liczyło się dla nas tylko siódme miejsce. 

Paradoksalnie, przez wiele lat siódme miejsce w tej lidze dawało na koniec sezonu więcej niż piąte czy szóste miejsce.

Tak, siódme miejsce dawało możliwość grania barażu o prawo do występów w europejskich pucharach. Przychodząc do klubu, właściciel wyznaczył mi dwa cele. Jeden cel to europejskie puchary, a drugi to sprzedaż młodych zawodników. Są to dwa główne zadania, które tutaj ustaliliśmy i do których dążymy. Ostatecznie zajęliśmy dziewiąte miejsce, a w Europie udało się nam zagrać dzięki zwycięstwu w Pucharze Bułgarii. Gdy dzisiaj patrzę na to kim graliśmy ostatnie cztery mecze w lidze, to niektórych z tych piłkarzy nie ma już w klubie. Wiedzieliśmy, że zagramy w pucharach i że czekają nas przygotowania do nich, więc daliśmy chłopakom odpocząć. Dostali trzy tygodnie wolnego. Ostatecznie zakończyliśmy sezon dużym sukcesem. Pucharu nie wygraliśmy przecież przez przypadek. Nie graliśmy z jakimiś słabymi drużynami. Mieliśmy mocnych rywali. W półfinale pucharu dwa razy ograliśmy CSKA Sofia. Jak dla mnie jest to topowy zespół w tej lidze. Powiedziałbym nawet, że jest to klub większy niż Łudogorec. Potem w finale pokonaliśmy właśnie Łudogorca. To nie był przypadek, co potwierdziły później mecze w europejskich pucharach. Oba mecze z Mariborem były bardzo dobre w naszym wykonaniu. Pierwszy mecz z Panathinaikosem też był bardzo dobry, chociaż nie wykorzystaliśmy swojej okazji. Rewanż przekombinowaliśmy taktycznie. Jeden mecz ze Zrinjskim też był dobry, powinniśmy wygrać go zdecydowanie wyżej. Na temat drugiego meczu ze Zrinjskim nie będę się wypowiadał. To co wyprawiali tam sędziowie… Ale to jest już historia, a dla nas także cenne doświadczenie. Teraz skupiamy się na lidze. Zaliczyliśmy bardzo dobry start, najlepszy w historii klubu. Jednak podchodzimy do tego na spokojnie, ponieważ znamy swoje miejsce w szeregu. Obecnie walczymy, aby występować w europejskich pucharach. Chcemy też grać coraz atrakcyjniejszą piłkę dla kibiców i to też jest nasz plan. To jest nasz cel, do tego dążymy.

Artur Płatek z trofeum za zdobycie Pucharu Bułgarii
Zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości klubu Botew Płowdiw

Jeśli już padło nazwisko właściciela klubu, Pana Zingarewicza. Chciałbym się zapytać czy nie miał Pan jakiś wątpliwości przed podjęciem pracy tutaj? Z jednej strony Europa obecnie nie patrzy przychylnie na rosyjski kapitał. Z drugiej strony, kibice Reading niezbyt miło wspominają Pana Zingarewicza, który dwanaście lat temu stawiał tam swoje pierwsze kroki w piłce nożnej. 

Każdy robi jakiś research. Dla mnie ważny jest projekt i osoba, która nim zarządza. Ja pracuję w Bułgarii, a nie w Rosji. Każdy ma swoją rodzinę i musi na nią zarabiać. Pracuję w Bułgarii, a właścicielem klubu jest izraelski Rosjanin. On nawet nie mieszka w ogóle Rosji, przebywa w Monako albo w Dubaju. Ja pracuję w piłce, nie zajmuję się polityką. Nie interesuje mnie, że jego ojciec ma jakieś powiązania w Rosji. Ja chcę, aby bułgarski klub był lepszy, aby grał w Europie i aby standardy w klubie były na poziomie europejskim. Wyłącznie to mnie interesuje. Nigdy nie zajmowałem się polityką i nie mam zamiaru. Tyle mogę powiedzieć w tym temacie. Jeśli chodzi natomiast o samego Pana Zingarewicza, to jest to stosunkowo młody człowiek. Ma nieco powyżej 40 lat, więc jest dość młody jak na właściciela klubu. Ale jest to człowiek, który ma bardzo dużą wiedzę na temat piłki nożnej. Jest to pasjonat futbolu. Niekiedy ciężko się z nim rozmawia, ponieważ ma dużą wiedzę, która nie zawsze jest podparta praktyką. Niektóre rzeczy wydają mu się łatwiejsze do zrobienia, niż są w rzeczywistości. Niemniej, życzyłbym sobie, aby w każdym polskim klubie można było rozmawiać z właścicielem o piłce czy nawet o treningach, tak jak można to robić z Panem Zingarewiczem. 

Praca w Botewie nie jest dla Pana pierwszą stycznością z Bułgarią. Wcześniej współpracował Pan chociażby z trenerem Bałakowem w Kaiserslautern. Ściągnął Pan też z ligi bułgarskiej do Górnika Zabrze Badioo czy Manneha. Czyli miał Pan jakieś pojęcie o rynku bułgarskim przed podjęciem pracy w klubie?

Nie miałem wcześniej dużej styczności z rynkiem bułgarskim, nie miałem w nim kompletnie żadnego rozeznania. Manneha i Badioo podesłali mi znajomi z Hiszpanii. Gdy zobaczyłem Manneha to zaprosiliśmy go na testy. Marcin Brosz na początku nie chciał go w klubie, ale potem zmienił zdanie. Z kolei z Baidoo było na odwrót. Marcin najpierw go chciał, później nie, ale piłkarz został z nami w klubie. To był mój taki pierwszy kontakt z Bułgarią. Styczność miałem też podczas pracy w Niemczech, w Kaiserslautern. W klubie nastąpiła zmiana trenera, do pracy przyszedł Bałakow. To trwało bodajże bodajże 2-3 miesiące. Wcześniej trenerem był Marco Kurz.

Tak, to była bardzo krótka przygoda. Bałakow pracował w klubie raptem dwa miesiące. 

Ja też pracowałem tam krótko, bo tylko pół roku. To było ostatnie pół roku Kaiserslautern w Bundeslidze. Tam się z Bałakowem poznaliśmy. Ostatnio nawet spotkałem go tutaj, na miejscu.

Jak z perspektywy czasu, spędzonego w Bułgarii, oceniłby Pan tutejszą ligę w porównaniu do Ekstraklasy?

Jest to kompletnie inna liga w porównaniu do Ekstraklasy. Jest to liga bardziej techniczna, miękka. Można w niej o wiele łatwiej znaleźć zawodników, którzy chcą grać w piłkę i mają zdolności techniczne. Ale patrzę też na nią z perspektywy naszej przygody w pucharach. Maribor to jest klasa sama w sobie. Panathinaikos myślę, że też stoi wyżej niż polskie kluby. Mimo wszystko w naszych meczach nie było widać różnicy pod kątem fizyczności czy intensywności gry. Botew z pewnością w tym elemencie nie odstawał. W Bułgarii jest więcej zawodników, szukających gry jeden na jeden. Byłem ostatnio na meczu Ekstraklasy, Puszcza Niepołomice – Lech Poznań, i nie widziałem tego u skrzydłowych. Tutaj jest to normalne, my nawet zmuszamy zawodników by grali w bocznych sektorach jeden na jeden i tworzyli sytuacje. Myślę, że w lidze bułgarskiej łatwiej jest znaleźć zawodnika, nawet w słabszym zespole, który ma ciekawy potencjał. Nie doceniałem wcześniej tej ligi pod tym kątem, bo ona nie jest opakowana. Te stadiony, to jest polska czwarta, piąta liga.

Nie tylko pod kątem infrastruktury, ale i marketingowo ta liga również odstaje.

Ale jeśli gra Łudogorec, CSKA Sofia, Lewski czy nawet Czerno More, są to naprawdę niezłe mecze. Są jeszcze derby z Łokomotiwem Płowdiw. Nie można powiedzieć, że poziom piłkarski tych spotkań jest słaby. Mniej jest jednak intensywności w trakcie meczu niż w Polsce. Mniej jest też taktyki. My w Botewie staramy się więcej grać piłką. Graliśmy zimą sparing z Górnikiem Zabrze, który przegraliśmy 3-4. Nasze posiadanie piłki w meczu wynosiło ok. 60%, a mimo to po 30 minutach było już 0-3. Strzelili nam szybkie trzy bramki. My graliśmy praktycznie bez obrońców, bo to był jeden z naszych pierwszych sparingów w Turcji. Śmiałem się później z Janem Urbanem, że przygotował się taktycznie do meczu, odrobił swoją lekcję. Ale to po prostu ludzie oczekują takiej gry. Kibice w Botewie chcą abyśmy to my mieli piłkę, prowadzili grę, byli kreatywni. Dlatego wprowadziliśmy te elementy do DNA klubu. Chcemy też widzieć w naszej grze elementy agresywnego doskoku do piłki, szybkiego przejścia do kontrataku czy pressingu. To jest moim zdaniem główna różnica między Polską a Bułgarią. W Ekstraklasie mamy za mało kreatywnych zawodników. Może wynika to z nieustannej presji na wynik w klubach, ale w Polsce za mało jest piłki w piłce. 

Rozmawiałem kiedyś z Danielem Kajzerem i Kornelem Osyrą, który grali w Bułgarii. Obaj zwracali uwagę, że w tej lidze jest o wiele więcej swobody i mniej taktyki w porównaniu do Polski. To pewnie ma też duży wpływ na skauting piłkarzy? Nie każdy zawodnik odnajdzie się w tej lidze? 

Jeśli chce Pan sprowadzić tutaj piłkarza, to musi on posiadać jakość. Jak weźmie Pan tylko biegacza, to on sobie nie poradzi. W zeszłym sezonie Łokomotiw Płowdiw miał zespół, który bronił bardzo dobrze w defensywie. Grali bardzo poukładaną piłkę, szybko przechodzili do kontrataków. Funkcjonowało to bardzo dobrze. Prowadził ich Aleksandyr Tomasz, który teraz pracuje w CSKA. Przez cały poprzedni sezon Łokomotiw grał taką piłkę i był wysoko w tabeli na koniec rozgrywek [5. miejsce – przyp. red.]. Tę ligę można zabić taką taktyką, ale musi mieć Pan jakość w zespole. Musi mieć Pan przynajmniej 4-5 zawodników, którzy prezentują wysokie umiejętności. Gdyby w tej lidze grał na przykład Raków Częstochowa, to myślę, że oni by tutaj wszystko pozamiatali. Łącznie z Łudogorcem. W Razgradzie jest kilku zawodników na bardzo dobrym poziomie techniczno-taktycznym, ale intensywność ich gry nie zawsze jest wysoka. 

Widać to często podczas pucharów. W lidze bułgarskiej Łudogorec nie ma sobie równych, a przychodzi później mecz w Europie, nawet z klubem ze średniej półki, i pojawiają się ciężary.

Oni po prostu nie mają tutaj meczów na takiej intensywności. Wygrywają w lidze jakością. Niech Pan spojrzy chociażby na nasze finałowe spotkanie Pucharu Bułgarii z Łudogorcem. To był mecz głównie w środku pola, ale my ich pokonaliśmy odbiorem piłki i szybką fazą przejścia z obrony do ataku. To był nasz główny atut w finale.  

Czyli Raków Częstochowa poradziłby sobie w Bułgarii. A jak w takim razie wypadłby Pana zdaniem Botew w Ekstraklasie?

Jest to ciężko stwierdzić. Graliśmy zimą sparing z Górnikiem Zabrze, który przegraliśmy. Na tym samym zgrupowaniu rywalizowaliśmy z Rubinem Kazań. Wygraliśmy 1-0. Mierzyliśmy się też z węgierskim Paksi, które było wicemistrzem kraju. Tutaj też zostaliśmy pokonani 0-2. To były niektóre nasze mecze sparingowe, ale ciężko jest coś stwierdzić na ich podstawie. Jednak patrząc przez pryzmat meczów w europejskich pucharach, wydaje mi się, że Botew jest zespołem który powinien znaleźć się w pierwszej ósemce Ekstraklasy. 

Chciałbym jeszcze zapytać Pana czy liga bułgarska może być atrakcyjna dla Polaków? Czy jednak ta liga wciąż pozostaje bardziej atrakcyjna dla polskich klubów pod kątem poszukiwania nowych piłkarzy?

Ta liga jest atrakcyjna, ponieważ można wyciągnąć z niej bardzo dobrych zawodników. Myślę, że może być ona atrakcyjna również dla piłkarzy, jeśli zajdą tutaj wszystkie zmiany, które dokonały się już w Polsce. Takie jak stadiony czy bazy treningowe. Widzę wtedy 3-4 kluby, które mogą być na poziomie Legii czy Lecha. Także jeśli chodzi o pensje. Łudogorec i CSKA już płacą takie same pieniądze jak w Polsce. Lewski trochę mniejsze, a my w Botewie zdecydowanie mniejsze. Wydaje mi się, że możemy być na poziomie mniej więcej Górnika Zabrze, może troszkę niżej. Nie płacimy w klubie więcej niż 10 tysięcy euro, a docelowo chcemy płacić jeszcze mniej. Spartak Warna również zaczyna dużo płacić. Jest tam bogaty sponsor, chociaż mieli w tym sezonie jakieś zawirowania. Jednak Łudogorec i CSKA to jest moim zdaniem poziom topowy także jak na polskie warunki. Nie wiem ile dokładnie płacą obecnie w Legii czy Lechu, ale mam wrażenie, że to są duże pieniądze. Dla przykładu, obserwowaliśmy ostatnio jednego skrzydłowego. Zastanawialiśmy się nad kwotą około 200 tysięcy euro. To były dla nas bardzo ciężkie rozmowy, ponieważ dwa razy zastanawialiśmy się przed wydaniem każdego euro. Ostatecznie wziął go Lech Poznań, który zapłacił za niego jakoś 4 razy więcej. 

W ostatnich latach w Poznaniu mają prawo być zadowoleni pod kątem finansowym. Posiadają fajną akademię, z której regularnie sprzedają młodych piłkarzy za duże pieniądze. Mogą pozwolić sobie na inwestycje.  

Wykonują tam świetną robotę, ale mam wrażenie, że powinni wyciągnąć z tego więcej. Gdy oglądałem ich mecz przeciwko Puszczy Niepołomice, to byłem zaskoczony jak oni grają w piłkę. Zdziwiło mnie, że nie było widać różnicy pomiędzy pierwszym a ostatnim zespołem w tabeli. To jest problem. W Bułgarii jeśli gra się z najgorszym zespołem w tabeli to mimo wszystko widać różnicę. 

Zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości klubu Botew Płowdiw

Jeśli w naszej rozmowie padł już Lech oraz pewne kwoty transferowe, to chciałbym ten wątek nieco kontynuować. W jednym z wywiadów, które ostatnio czytałem, stwierdził Pan, że polskich klubów nie stać na piłkarzy Botewa. Ta wypowiedź odnosiła się konkretnie do Umeh Emmanuela, który przeszedł do Zurychu. 

Jeśli dzwoni do mnie Lech i mówi, że chce dać za niego 600-800 tysięcy euro, to ja im odpowiadam, że nie ma sensu o tym w ogóle rozmawiać. Ja już wtedy miałem za niego o wiele lepszą ofertę i po prostu nie mogłem go sprzedać za takie pieniądze. Pozostaje tylko jedno pytanie. Czy Lech na tyle dobrze ocenił piłkarza, jego talent i stwierdził, że nie chce lub nie może zapłacić większej kwoty? Moją rolą jest sprzedać każdego zawodnika za jak największe sumy. Wiedziałem, że dostanę za Emmanuela lepsze pieniądze, dlatego poszedł do Zurychu. Takie są prawa rynku.

A w takim razie James Eto’o? On również był w kręgu zainteresowań klubów z Ekstraklasy, a został sprzedany do CSKA Sofia za 1 milion euro. To raczej nie jest kwota poza zasięgiem Lecha, Legii lub Rakowa.

Eto’o poszedł za więcej do CSKA. Nie wspominając już o bonusach. My musimy sprzedawać, produkować piłkarzy. Na tym polega ten projekt. Chcemy budować zespół, aby mieć kim grać. Jak już wspominałem wcześniej, chcemy grać jak najmłodszymi zawodnikami, chcemy pokazywać atrakcyjny futbol. Jednak naszym głównym celem zostaje sprzedaż zawodników. 

Kto ma obecnie największy potencjał sprzedażowy w kadrze Botewa?

Mamy całą grupę młodych zawodników, którzy mogą być sprzedani. Na bramce mamy Christiana Bernata. Duńczyk, ma dopiero 23 lata. [pięć dni po naszej rozmowie Bernat obchodził 24 urodziny – przyp. red.] Jest Ukaki. Nominalnie prawy wahadłowy, ale my nie gramy ustawieniem z wahadłami, więc gra wyżej na skrzydle. Mamy Siriki – stoper, ma prawie dwa metry wzrostu. Zagrał już coś w europejskich pucharach. Jest też Jordanow, którego ściągnąłem za darmo z Pirinu Błagojewgrad. Jeśli zacznie grać regularnie to powinien zostać reprezentantem Bułgarii. Mamy też reprezentanta Litwy, o którego w ostatnim okienku już pytały dobre, mocne kluby, a on dopiero co zaczął dla nas grać. Jest też Alen Korosec, który przy swojej postawie również ma szansę zostać reprezentantem swojego kraju. Jest Akere, który w tym sezonie ma kłopoty zdrowotne, ale powoli wraca do treningów. Nikola Iliew jest ciekawym zawodnikiem. W ataku jest Vinni Triboulet, który myślę, że zawsze będzie budził zainteresowanie, pomimo tego, że ma już 25 lat. Christian Nwachukwu zwrócił już na siebie uwagę po grze w europejskich pucharach. Dwa duże kluby chciały go kupić, ale jeszcze nie zdecydowaliśmy się na jego sprzedaż. Można byłoby tu wymienić dodatkowo jeszcze kilka nazwisk. Który z nich wystrzeli? Nie wiadomo. To już jest zależne od nich i ich pracy na treningach.

Czy projekt taki jak akademia Vista, prowadzona przez Pana Zingarewicza, miałby szansę powodzenia w Polsce? Czy może z funkcjonowaniem akademii tego typu wiążą się na tyle wysokie koszty, których polski rynek nie byłby w stanie pokryć finansowo?

Widzę jeden problem w Polsce. Jest nim rasizm. Dostrzegam ten problem w polskich klubach. Nie we wszystkich, ale widzę że występuje. Ciężko jest stwierdzić, czy taki projekt miałby rację bytu. Kibice zawsze zaakceptują zawodnika bardzo dobrego. Biorąc młodego chłopaka z Afryki należy dać mu czas na adaptację. Musi on przygotować się do gry w klubie i lidze, chociażby poprzez występy w drugim zespole. Uważam, że takimi działaniami można więcej wygrać niż stracić. Ale jest to proces. Mamy w klubie asystenta, który mówi wyłącznie po francusku. Ogólnie mamy w Botewie dwie “frakcje”. Jedni mówią po angielsku, a drudzy po francusku. Od razu inwestujemy w lekcje języka angielskiego dla tych wszystkich chłopaków. Zresztą, tak samo jak dla Bułgarów, ponieważ w klubie funkcjonujemy  głównie po angielsku. Bez tego nie zrobimy następnego kroku. Ani piłkarze, ani my jako klub. Tak samo musiałoby być w Polsce, a u nas jest ciągłe ograniczanie kosztów. Ja rozumiem, że to jest niemały wydatek, ale ten koszt może zamienić się później w wielki zysk. Jeśli się sprzedaje takiego chłopaka nawet za 2-3 miliony euro, a ściąga się go za około 20-30 tysięcy euro. Dodatkowo, pensja takiego piłkarza jest na poziomie maksymalnie 1,5-2 tysięcy euro. Prosta matematyka. 

Czyli odwieczna pogoń za wynikami w Polsce nie sprzyja takim projektom?

Jest to brak planu strategicznego, dalekosiężnego myślenia. Od lat walczę z opinią ludzi, którzy kierują Polskim Związkiem Piłki Nożnej, na temat szkolenia w Polsce. My dajemy młodym chłopakom wszystko za darmo. Jesteśmy na tyle zaawansowanym społeczeństwem, pod kątem rozwoju i jakości życia, że rzadko kiedy młodzieżowcom się chce. Oni mają wszystko podane. Chciałbym zobaczyć badanie, pokazujące ilu piłkarzy, z tych który dostali szansę w ramach przepisu o młodzieżowcu, gra obecnie w piłkę. I na jakim poziomie. Jeżeli chcemy poprawić nasze szkolenie, to musi się ono wywodzić z masy. Jak grałem w Górniku Zabrze, gdy miałem 18-20 lat, musiałem rywalizować z Tomaszem Hajtą, Tomaszem Wałdochem, Jackiem Grębockim, Piotrem Jegorem, Ryszardem Stankiem, Piotrem Brzozą. Sześciu obrońców, ja byłem siódmy. Był jeszcze Grzegorz Dziuk. Osiem osób na trzy pozycje, bo graliśmy wtedy trójką z tyłu. Rywalizacja była kosmiczna. Każdy z nich był reprezentantem Polski, w różnych kategoriach wiekowych. To wszystko wywodziło się z masy. Pamiętam mecze w drugiej drużynie Górnika, która grała w trzeciej lidze. Mecze w Pszowie czy z Niwką, to były bardzo dobre spotkania. Jakość średniego zawodnika w Polsce stała na bardzo wysokim poziomie. By nie tracić młodych chłopaków po występach w ligach U18 czy U19, proponowałem ludziom w PZPN-ie takie rozwiązanie. W trzeciej lidze – trzech młodzieżowców. W drugiej dwóch, w pierwszej jeden, a w Ekstraklasie żadnego. Co roku ktoś dostaje szansę. Trzeba byłoby pilnować jedynie widełek płacowych, aby uniknąć sytuacji, że ktoś przepłaca za zawodników. Najlepsi graliby w pierwszej lidze, przeciętni w drugiej, a najsłabsi w trzeciej. Spowodowałoby to, że w trzeciej lidze nie płaciłoby się starym zawodnikom niebotycznych pieniędzy. Każdy zespół miałby takich 2-3 doświadczonych piłkarzy, a resztę kadry stanowiliby młodzi. Masa zawodników miałaby szansę na regularną grę przez rok, dwa lub nawet trzy lata. Przez taki okres, ten dojrzewający chłopak może zaskoczyć. Oczywiście pod warunkiem, że będzie systematycznie pracować. Jeśli prześledzi Pan kariery zawodników, to zobaczy Pan, że największe sukcesy osiągają nie ci, co mają największy talent, tylko ci, którzy są systematyczni w swojej pracy. Z kolei w moim pokoleniu największe kariery robili ci, którzy mieli największy talent. Natomiast ci, którzy systematycznie pracowali, podnosili jakość średniego piłkarza w Polsce. Uważam, że obecnie poziom przeciętnego zawodnika w Polsce jest bardzo niski i to jest nasz największy problem. Oczywiście jest to tylko moja opinia. 

W takim razie jak to wygląda w Bułgarii? Na jakim poziomie stoi szkolenie w tym kraju? 

W Bułgarii jest jeszcze większy problem. Największy kłopot jest z młodymi zawodnikami. Większość juniorów w Bułgarii jest nieźle wyszkolona technicznie, ale stosunkowo szybko dochodzą do tego etapu. Z chwilą, gdy oni osiągają ten poziom to myślą, że nie muszą już dalej pracować. My staramy się w klubie zmienić ich podejście, ale to jest ciężka praca. Nasze rezerwy występują w drugiej lidze i są obecnie na ostatnim miejscu. Grają tam chłopaki z roczników 2004-2007. Jest to trudne zadanie, nawet na tym szczeblu. To nie jest choćby poziom naszej polskiej pierwszej ligi. To jest drugi poziom rozgrywkowy w kraju, ale bliżej mu do polskiej drugiej ligi.  Ewentualnie kilka najlepszych zespołów mogłoby grać u nas w pierwszej lidze. Niemniej, jest to dla tych chłopaków przetarcie w seniorskim futbolu. Stworzyliśmy w rezerwach w pewien eksperyment. Nie mamy w tym zespole dwóch doświadczonych piłkarzy. Jest tam tylko Daniel Kajzer, który stoi na bramce. Brakuje nam w rezerwach kogoś takiego do środka pola. Z perspektywy czasu wiemy, że to był błąd. Młode chłopaki nie radzą sobie z tą sytuacją. Jest to dla nich za duża presja. Wiele meczów jest na styku, ale często mimo naszego prowadzenia, kończą się one remisami czy porażkami. To jest główny problem młodych bułgarskich zawodników. Niektórzy z nich szybko odpadają, inni próbują dalej swoich sił. Ale nie widzę w nich głodu sukcesu. Są oczywiście wśród nich jednostki, ale najczęściej nie wywodzą się one z większych ośrodków. Podobnie jak w Polsce, pochodzą głównie z małych akademii, wiosek. Oni w piłce widzą szansę na poprawę swojego bytu i za jej pomocą chcą coś osiągnąć. Tak jak na przykład Jakub Kamiński, który grał w Szombierkach zanim poszedł do Lecha. W Polsce zawsze znajdzie się jakiś talent. Jest nas prawie 40 milionów. Ale potrzebna jest dalsza stymulacja zawodnika, należy rozbudzić w nim głód sukcesu, zachęcić do ciągłego rozwoju. Moim zdaniem, najlepszym na świecie przykładem takich zawodników są Piszczek i Lewandowski. Oni zawsze chcą osiągnąć więcej i więcej. Kamil Glik też zrobił genialną karierę, jak na swój potencjał. Są też Szczęsny i Krychowiak, ale ich historii aż tak dobrze nie znam. Oni wszyscy powinni być wzorami do naśladowania dla młodych piłkarzy. 

Doskonale to widać zarówno w Polsce jak i w Bułgarii. Młodzi zawodnicy dochodzą do pewnego poziomu, otrzymują dobrą ofertę z zagranicy i się nią zadowalają. Nie ma w nich motywacji do wejścia na kolejny poziom rozwoju. Na koniec odbijają się na zachodzie od ściany i wracają do kraju. Chociaż Polacy po pierwszej nieudanej próbie starają się jeszcze zostać za granicą z nadzieją na odwrócenie swoich losów. Natomiast Bułgarzy, z tego co obserwuję, bardzo szybko wracają do kraju. Na przykład u Was w klubie takim zawodnikiem  jest Nikola Iliew, a w CSKA Stanisław Szopow. 

Na temat Szopowa swego czasu rozmawiałem bardzo dużo z dyrektorem sportowym Heerenveen oraz z Pawłem Bochniewiczem, ponieważ byłem nim bardzo zainteresowany. Zresztą on cały czas mi imponuje i nadal uważam, że ma spory potencjał. Szopow odbił się w Holandii, bo nie był przygotowany na wyjazd pod kątem mentalnym czy fizycznym. Rozmawiałem z nim parę razy i wiem, że on jest tego świadomy, co mnie bardzo cieszy. Ale on musi grać regularnie by pokazać pełnię swoich umiejętności. Musi też występować na swojej pozycji. To nie jest numer 10. On gra na pozycji 6 lub 8. Potrafi zrobić bardzo dużo z piłką. Tak samo Nikola Iliew. Ściągnęliśmy go z powrotem, na zasadzie transferu w transzach. Chłopak ma bardzo duży potencjał, ale to jest ten sam przykład. Poszedł za granicę, odbił się i wrócił. Miał do wyboru Ajax, a postawił na Inter. Pracujemy nad nim, ale on wciąż musi zmienić swoją mentalność jeśli chce grać na topowym poziomie w Europie, w Bułgarii czy w reprezentacji. Musi zmienić swój sposób życia, odżywiania itd. Nie zawsze młode chłopaki nas słuchają, ale taka jest nasza rola w klubie, aby nakierować ich na dobrą drogę. 

Zdjęcie udostępnione dzięki uprzejmości klubu Botew Płowdiw

Chciałbym jeszcze zapytać dlaczego nie wrócił Pan do pracy jako trener? Wspominał Pan kiedyś, że aby wrócić do trenerki musi Pan otrzymać “poważną” ofertę. Czyli taką, po której będzie Pan czuł, że wzajemne relacje na linii klub – trener będą odpowiednio respektowane. Nigdy Pan takiej oferty nie otrzymał?

W 2011 roku, gdy zakończyła się moja dwumiesięczna przygoda z Wartą Poznań, znalazłem pracę w Kaiserslautern. Byłem tam zatrudniony przez pół roku jako asystent, pomagałem w skautingu. Później przyszła do mnie propozycja od Jurgena Kloppa do dołączenia do skautingu Borussii. Umowa między mną a klubem była taka, że popracuję rok, może półtora. Miałem w tym czasie jedną rozmowę z Lechem Poznań, ale prezes Rutkowski wybrał Macieja Skorżę. Z czego nie ukrywam, bardzo się cieszę. Następnie  otrzymywałem już tylko jakieś zapytania. Nie było żadnej konkretnej oferty, ale to wynikało też z faktu, że nie było mnie za bardzo widać w Polsce. Byłem praktycznie w wiecznych rozjazdach. Przez pierwsze 3 lata pracy w BVB, w latach 2013-2015, spędzałem po 3 miesiące w roku w Argentynie. W tym czasie oglądałem bardzo mało meczów w Polsce. Nasz rynek mało nas już wtedy interesował, bo zdążyliśmy wybrać z naszego podwórka wszystko co ciekawe. Słuch o mnie zaginął i ja też niespecjalnie szukałem wtedy innych wyzwań. Raz miałem zapytanie z reprezentacji Polski U21, ale to było już około 2016 – 2017 roku. Po pandemii pytało się jeszcze o mnie Zagłębie Lubin, ale bez żadnych konkretów. W międzyczasie wszedłem w projekt w Piaście. Spędziłem tam 2,5 roku. Zrobiliśmy małą czystkę w zespole, ściągnąłem Radoslava Latala, zdobyliśmy wicemistrzostwo. Po tym sukcesie projekt się nam trochę rozjechał. Ja chciałem pójść w polskich piłkarzy, głównie U21. Z kolei właściciel obstawał przy ściąganiu gotowych zawodników. Zresztą wiedziałem, że i tak kiedyś będę chciał wrócić do Górnika Zabrze. To jest mój klub, więc była do tego dobra okazja. Pracowałem w Górniku, z którego musiałem odejść, ponieważ otrzymałem propozycję od Wisły Kraków. Chciałem tam przejść, mieszkałem w Krakowie, ale ostatecznie do tego nie doszło. Doradzałem też przez 1,5 roku w Termalice. Niestety, mimo dobrej wiosny spadliśmy z ligi. [sezon 2021/22 – przyp. red.] Zdobyliśmy wtedy 26 punktów, ale Termalica za słabo punktowała jesienią by utrzymać się w Ekstraklasie. W kolejnym sezonie, już w I lidze, dotarliśmy do baraży, w których musieliśmy uznać wyższość Puszczy Niepołomice. Tym sposobem dotarłem do Bułgarii. Cały czas czuję się trenerem. Mam papiery trenerskie, wysłałem wniosek o odnowienie licencji. 

Czyli nie wyklucza Pan powrotu na ławkę trenerską? 

Kiedyś miałem taką wymianę zdań z trenerem Engelem, którego bardzo szanuję. Byłem wtedy młodym trenerem, bez większego doświadczenia. Ale czułem się wówczas kimś wyżej niż w rzeczywistości byłem. W trakcie kursu na UEFA PRO czułem niedosyt, że trener Engel sprzedaje bardzo mało ze swojego warsztatu, który ma na naprawdę wysokim poziomie. Selekcjoner powiedział mi wtedy, abym pamiętał, że im więcej meczów obejrzę tym lepszym trenerem będę. Ja nie wziąłem wtedy tego na poważnie, ale po tych wszystkich latach spędzonych na oglądaniu meczów zrozumiałem, że każde spotkanie dostarcza nowych informacji. Wszystkie te dane są kodowane w głowie, zapamiętywane i tym samym zbiera się cenne doświadczenie. Trener Engel również powiedział mi kiedyś, że jak się jest już raz trenerem, to zostaje się nim do końca życia. Można nie wykonywać tego zawodu, ale nawyki zostają. Pracując jako doradca czy jako dyrektor sportowy, ja wciąż mogę pomóc trenerowi. Niektóre rzeczy widzę z boku, dostrzegam je niekiedy inaczej niż trener. Jestem na każdym treningu Botewa, na każdej odprawie. Ale muszę pamiętać, aby przekazać moje spostrzeżenia trenerowi w taki sposób, by nie poczuł się on urażony. Musimy razem współdziałać, by osiągnąć wspólny cel. Chociaż czasami muszę być też twardy. Ja chcę wygrywać, chcę rozwijać piłkarzy. Taki jest główny cel mojej pracy. My nie mamy w kadrze gotowych zawodników. My mamy przygotować tych chłopaków do zrobienia kolejnego kroku w swojej karierze. 

Na koniec chciałem zapytać jakie cele wyznaczył Pan wspólnie z Panem Zingarewiczem na kolejne dwa lata współpracy w Botewie?

Jak już wcześniej wspomniałem, naszym głównym celem jest gra w europejskich pucharach. Musimy też sprzedawać zawodników za coraz większe pieniądze oraz ciągle rozwijać ten zespół. Dążymy do tego by Botew stał się stabilniejszym i lepszym klubem. Chcemy też lepiej współpracować z naszą akademią. Należy też rozwinąć dział skautingu, zarówno jeśli chodzi o rynek zewnętrzny, jak i wewnętrzny. Podsumowując, chcemy być w pierwszej czwórce ligi, walczyć o europejskie puchary oraz pragniemy by nasz stadion się zapełniał. Kiedyś powiedziałem, że jeśli sprawimy, aby na naszym stadionie zasiadł komplet widzów, to będzie oznaczało, że wykonujemy dobrą robotę. To się już kilka razy w poprzednim sezonie zdarzyło, co nas bardzo cieszy. 

Będę w takim razie mocno trzymał kciuki za Pana kolejne sukcesy z klubem. Dziękuję niezmiernie za bardzo interesującą rozmowę oraz za poświęcony mi czas. 

Dziękuję również.

Rozmawiał Sławomir Słowik