Kim jest nowy właściciel Botewu Płowdiw – Anton Zingarewicz?

Jeszcze dobrze się nie zaczął 2021 rok, a przyniósł on już wiele zmian w funkcjonowaniu Botewu Płowdiw. 7 stycznia b.r. 60% akcji klubu przejął rosyjski biznesmen Anton Zingarewicz. Razem z nowym włodarzem do zespołu przyszedł trener, dyrektor sportowy oraz 3 zawodników. W wyniku tego przejęcia „Kanarki” stały się jedynym klubem występującym w efbet Lidze, który znajduje się w zagranicznych rękach. Co może oznaczać dla drużyny przejęcie jej przez Rosjanina? W tym tekście chciałbym podzielić się moją opinią na ten temat.

Zacznijmy jednak od wyjaśnienia jak i dlaczego doszło do zmiany właściciela w Botewie. W tym celu musimy cofnąć się do lipca ubiegłego roku. W tym okresie posiadaczem większościowego pakietu akcji klubu (60%) był Georgi Samuilow – bułgarski biznesmen z branży paliwowej i zarazem właściciel banku. Pozostałe 40% udziałów należało (i należy po dziś dzień) do lokalnego operatora telefonicznego TC-IME. Lipiec był okresem, w którym kibice „Kanarków” zaczęli głośno wyrażać swoje niezadowolenie z kierownictwa klubu za sprawą wyników sportowych osiąganych przez zespół. Botew nie uzyskał bowiem awansu do grupy mistrzowskiej w lidze bułgarskiej. Apetytu fanów nie mogło zaspokoić wygranie grupy spadkowej. Tym bardziej, że piłkarze z Płowdiwu nie skorzystali z prezentu, który otrzymali od Bułgarskiego Związku Piłki Nożnej. Mianowicie, w myśl regulaminu rozgrywek, najlepszy zespół z dolnej części tabeli na sam koniec sezonu rywalizuje z brązowym medalistą ligi o prawo do występów w eliminacjach do europejskich pucharów. W tym swoistym meczu pocieszenia od Botewu lepsza okazała się Sławia Sofia. Czarę goryczy w oczach kibiców przelała porażka w półfinale Pucharu Bułgarii z odwiecznym rywalem – Łokomotiwem Płowdiw.

Jeszcze przed końcem poprzedniego sezonu fani domagali się rezygnacji ze stanowiska ówczesnego dyrektora sportowego – Angela Palijskiego. „W ostatnich latach klub padł ofiarą nieprofesjonalnych oraz nieodpowiedzialnych decyzji działaczy. (…) Nadszedł czas by ich miejsce zajęli głodni sukcesów profesjonaliści.” – pisali oni w swoim oświadczeniu. Kilkanaście dni po piśmie grupy ultras dyrektor zrezygnował, a Samuilow zaczął przebąkiwać o wycofaniu się z „interesu” po zakończeniu rozgrywek. Początkowo fani chcieli aby biznesmen pozostał na swoim stanowisku. Jednakże, brak jakiegokolwiek sukcesu sportowego w ostatecznym rozrachunku doprowadził do zrzucenia pełni winy na właściciela, który w opinii ultrasów został kozłem ofiarnym. Swoje pięć groszy dołożył również Covid19… Na pandemii ucierpiały zarówno interesy jak i zdrowie samego biznesmena. Przedsiębiorca złapał wirusa i ponoć ciężko przeszedł chorobę, co w dużej mierze zaważyło na jego decyzji o wycofaniu się z Botewu. Akcje klubu po biznesmenie przejęło Stowarzyszenie Kibiców, które zobowiązało się znaleźć drużynie nowego właściciela.

Georgi Samuilow – poprzedni prezes Botewu; fot. gong.bg

„Drodzy Kibice. (…) Mimo wielu intryg i złych słów, które ostatnio zostały o mnie wypowiedziane, odchodzę z Botewu z godnością. Zostawiam klub ustabilizowany, z zabezpieczoną sytuacją finansową, która pozwoli na dalszy rozwój drużyny. Pomimo mojej rezygnacji dalej będę wspierał Botew i życzę drużynie jak najlepiej.” Takimi słowami Samuilow pożegnał się z „Kanarkami”.

Stowarzyszenie Kibiców jakiś czas po objęciu sterów w Botewie oznajmiło, że w budżecie klubu widnieje dziura w kwocie około 250 tysięcy euro. O zostawienie pustki w kasie oskarżony został Samuilow, choć kilka osób z bardzo bliskiego środowiska „Kanarków” wyjawiło, że w kwestii finansów Stowarzyszenie też miało swoje za uszami. Klub musiał ratować się zbiórkami pieniędzy oraz różnymi akcjami charytatywnymi, by zebrać środki niezbędne na przetrwanie. W międzyczasie w zespole doszło jeszcze do jednej absurdalnej sytuacji. Ultrasi nie dopuścili do zatrudnienia nowego dyrektora sportowego, gdyż uznali go oni za kreta nasłanego przez poprzedniego właściciela. W takich warunkach na płowdiwskim horyzoncie pojawił się Anton Zingarewicz.

Rosjanin dość długo sondował przejęcie akcji klub. Rozmowy na temat kupna Botewu trwały bowiem ponad miesiąc i były dość dynamiczne. Anton często zmieniał zdanie bądź też stawiał nowe warunki odnośnie kupna udziałów. W pewnym momencie strony były tak daleko od porozumienia, że media walnie obwieściły zerwanie negocjacji. Ostatecznie Zingarewicz nabył 60% akcji „Kanarków”. Niestety kwota tej transakcji, jak na razie, nie została ujawniona.

Anton Zingarewicz; fot. getreading.co.uk

Ja tu gadu gadu, a miałem pisać kim w ogóle jest Zingarewicz i jak się znalazł w Płowdiwie. Rosjanin jest biznesmenem z pochodzącym z Petersburga. Jego ojciec to dość duża szycha działającą w przemyśle celulozowym. W 2018 roku majątek rodziny Zingarewiczów był wyceniany na 1 bilion dolarów. Anton, dzięki pieniądzom taty, pobierał nauki w angielskich College’ach. To właśnie w wyniku pobytu na Wyspach młodszy z Zingarewiczów zapałał miłością do futbolu. Owocem tego uczucia było kupno przez biznesmena, w 2012 roku, udziałów w grającym w Championship Reading FC. Za kwotę ok. 20-25 milionów funtów Rosjanin stał się właścicielem większościowego pakietu akcji klubu (51%). Czemu akurat Reading? Zingarewicz w trakcie studiów ponoć często chodził na mecze tej drużyny i został jej kibicem. Jego asystent wypowiadał się wtedy, że „klub ma wspaniałych fanów i nie ma długów, co pozwala myśleć o rozwijana drużyny”. Co ciekawe, kilka lat wcześniej brytyjskie tabloidy rozpisywały się, że ojciec Antona zamierza kupić mu w prezencie udziały w Evertonie (za kwotę 20 mln funtów), ale ostatecznie nic z tego nie wynikło.

Jeśli chodzi o rozwój Reading to plany Rosjanina były ambitne. Anton zobowiązał się rozbudować stadion i stworzyć drużynę, która wywalczy awans do Premier League oraz zadomowi się w górnej ósemce ligi. W tym celu skonstruował on 5-cio letni plan rozwoju drużyny, a media rozpoczęły spekulacje o 15 milionowym budżecie transferowym na najbliższe okienko. W klubie mocno liczono na Zingarewicza, bo drużyna bardzo chciała wrócić do elity. Sądzono, że rozsądny, wyedukowany (i to na dodatek „u nas”), młody człowiek z zasobnym portfelem nie narobi głupstw oraz szybko przywróci zespół do ekstraklasy.

Całe Reading dość szybko miało przekonać się, że przybycie Zingarewicza do klubu to tylko początek sukcesów. Raptem pół sezonu po objęciu sterów w klubie przez Rosjanina drużyna zdołała wygrać Championship i uzyskała upragniony awans. Co więcej, biznesem wywalczył promocję dość niskim kosztem. Zamiast szaleć w zimowym okienku transferowym dokonał on rozsądnych uzupełnień składu oraz zdołał zatrzymać najbardziej wartościowych zawodników. Nie da się powiedzieć, że awans Reading ligę wyżej to wyłącznie zasługa Antona. Bazował on bowiem na pracy poprzednich właścicieli, którzy zostawili Rosjaninowi solidne fundamenty. Jednakże, wpisu do CV Zingarewiczowi odmówić nie można.

Zingarewicz wznoszący puchar za zwycięstwo Championship wraz ze współwłaścicielem Reading Sir Johnem Madejskim; fot. Ben Hoskins, thetilehurstend.sbnation.com

Po awansie do Premier League kibice Reading nie doczekali się jednak transferów na miarę rywalizacji w jednej z najlepszych lig świata. W klubie stwierdzono, że jeśli obecna kadra wygrała Championship to równie dobrze poradzi sobie jeden szczebel wyżej. Dodatkowo w klubie pracował doświadczony szkoleniowiec Nigiel Adkins, który preferował atrakcyjny futbol.

Niestety, rzeczywistość zweryfikowała marzenia i ambicje Zingarewicza. Reading spadło z Premier League, a w klubowej kasie pojawiły się długi. Rosjanin pod pretekstem przypilnowania interesów wrócił do ojczyzny i w Anglii pojawiał się już sporadycznie. Wbrew zapowiedziom przedsiębiorca nie wykupił też pozostałych 49% akcji zespołu. Co więcej, na jaw wyszło, że Zingarewicz w celu finansowania klubu pożyczał pieniądze pod zastaw przyszłych wpływów w Premier League. Zespół w lidze się nie utrzymał, więc oczekiwane środki nie pojawiły się w klubowej kasie. Okazało się, że Antonowi po prostu  skończyły się pieniądze otrzymane od tatusia i to było przyczyną powrotu biznesmena do Rosji. Zingarewicz po niespełna 18 miesięcznych rządach sprzedał swoje udziały w klubie za symbolicznego funta. Nowymi nabywcami akcji Reading okazało się trio Tajlandczyków, które odziedziczyło po Antonie aż 38 milionów funtów długu. Klub dość długo wychodził na prostą po urzędowaniu Rosjanina. Jak można się domyśleć kibice Reading ciepło Antona nie wspominają.

Co ciekawe Zingarewicz w 2012 roku, świeżo po kupnie akcji Reading, był łączony z przejęciem Lechii Gdańsk. Środowisko sportowe komentowało wtedy te pogłoski, że w Polsce Rosjaninowi będzie łatwiej (i zarazem taniej) stworzyć drużynę walczącą o mistrzostwo kraju, która będzie również regularnie występowała w europejskich pucharach. Ostatecznie przejęcie klubu nie doszło do skutku. Ponoć ówczesny właściciel Lechii Andrzej Kuchar żądał 12 mln euro, a Zingarewicz był skłonny wyłożyć z własnej kieszeni tylko 8 milionów. Czy dobrze? Patrząc na to co się stało z Reading, to chyba tak.

Przybycie Zingarewicza do Bułgarii wywołało prawdziwą falę zmian w klubie już od pierwszego dnia obecności w nim Rosjanina. Razem z biznesmenem do Botewu przyszedł nowy dyrektor sportowy. Jest nim Hiszpan Daniel Serehido, który przez ostatnie 4 lata był przedstawicielem La Liga w Rosji i na Białorusi. W tym czasie był on odpowiedzialny głównie za promowanie ligi hiszpańskiej za naszą wschodnią granicą. Do zespołu trafił też od razu nowy trener – Azrudin Valentić. Bośniak pracował ostatnio w drugoligowym duńskim klubie Fremad Amager, skąd zabrał ze sobą swojego dotychczasowego asystenta. Na start Valentić dostał w „pakiecie” również 3 nowych zawodników.

Nowy trener Botewu Azrudin Valentić; fot. botevplovdiv.bg

Jest jeden wspólny mianownik, który łączy postaci nowego trenera i piłkarzy. Wcale nie chodzi mi o słowo „szrot”, choć jest ono jednym z pierwszych jakie nasuwa się na myśl po spojrzeniu na CV zarówno Valenticia jak i zawodników. Tym spoiwem jest Fremad Amager.  Nowi gracze trafili bowiem do Botewu, podobnie jak trener, prosto z duńskiego drugoligowca.

Wcale nie jest to ani piękny ani cudowny zbieg okoliczności. Świat jednak nie jest aż tak mały. Rozwiązaniem tej zagadki jest postać Zingarewicza. Rosjanin jest również właścicielem Fremadu. Biznesmen nabył klub latem 2018 roku. Czemu akurat duński drugoligowiec? Przecież wcześniej Anton miał ambicje na Premier League. Niestety na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Informacji o przejęciu zespołu przez Antona w internecie jest jak na lekarstwo. Popytałem o ten temat również inne portale, zajmujące się futbolem w Skandynawii. Niestety nic na ten temat także nie wiedzieli. W świetle zdobytych danych Fremad oficjalnie nie należy osobiście do Zaingarewicza, a do firmy Waterpoint, która jest własnością Rosjanina.

Sam Zingarewicz za wiele nie wyjawił mediom odnośnie swoich planów na Botew. Zdradził tylko, że jego celem jest wyciągnięcie klubu z problemów finansowych oraz budowa drużyny, która zacznie regularnie występować w europejskich pucharach. Kupno „Kanarków” ma być też kolejnym krokiem na drodze do stworzenia przez biznesmena sieci klubów na kontynencie europejskim. Rosjanin zapowiedział także, że rozpocznie starania o pozyskanie pozostałych 40% akcji klubu od firmy TC-IME, która obecnie jest praktycznie bankrutem.

Prezentacja nowych zawodników Botewu oraz trenera i jego asystenta; fot. botevplovdiv.bg

Na papierze wszystko wygląda fajnie. Przychodzi nowy właściciel z zasobnym portfelem, który ma wyciągnąć klub na prostą i uporać się z finansowymi problemami. Jednakże, mając na uwadze przygody Zingarewicza w Reading nabieram co do niego pewnych podejrzeń. Druga lampka kontrolna pojawia mi się przy nazwisku trenera. Rozumiemy, że Anton prawdopodobnie dobrze zna Valenticia z pracy we Fremad i ma do niego zaufanie. Mimo to, specjaliści z o wiele bogatszym CV zostali wyjaśnieni przez efbet Ligę. Co więcej, nowo przybyli piłkarze i ich umiejętności również budzą zastrzeżenie. Ktoś tu chyba wziął sobie do serca maksymę trenera Smudy i znalazł ich w kiblu. Ewentualnie na LinkedIn-ie. Oczywiście od razu ich nie skreślam, tym bardziej że jeden z nich jest przedstawiany przez klub jako reprezentant Francji. Jest jednak mały problem. Réda Rabeï rzeczywiście był reprezentantem kraju, lecz w… futsalu. Na dodatek występował on na pozycji bramkarza, a obecnie biega po boisku jako ofensywny pomocnik. Fakt ten nowy trener jak i kierownictwo klubu skrzętnie pominęli w trakcie prezentacji zawodników. Widząc jakość transferów zaczynam wątpić czy to będą faktyczne wzmocnienia. Bo jak na razie wygląda na to, że Zingarewicz przestraszył się zapowiadanej w telewizyjnych prognozach „bestii ze wschodu” i ściąga opał na zimę do Płowdiwu. Tym bardziej, że do klubu z Bułgarii ma trafić kolejnych 4 zawodników Fremadu. Początkowe ruchy transferowe sprawiają, że obietnica Rosjanina odnośnie ogrywania młodzieży z Botewu w Danii została nadszarpnięta. Chyba ktoś tu się pomylił i wpisał do Excela sporą liczbę biletów lotniczych. Niestety, nie w tą stronę co trzeba.

Nie zapominajmy, że w tle przejęcia Botewu cały czas rozgrywa się telenowela pt. „stadion dla klubu”. Prace nad nowym obiektem „Kanarków” rozpoczęły się jeszcze w 2013 roku. Mimo to końca budowy nie widać. Do finiszu wciąż jest dalej niż bliżej. Sprawa jest na tyle paląca, że przed ostatnimi wyborami (ubiegłego lata) zaangażował się w nią sam premier Bułgarii – Bojko Borysow. Przez to 7 lat prace nad stadionem kilkukrotnie zaczynano, lecz były one przerywane z powodu braku funduszy bądź zarzutów korupcyjnych. Na szczęście, dzięki wsparciu premiera, pieniążki na obiekt zostały odłożone, pozwolenia na budowę załatwione, a prace ponownie zostały wznowione. Stadion ma mieć pojemność 18,5 tysiąca miejsc, a koszt jego postawienia ma wynieść ok. 50 mln złotych. Trzeba przyznać, że klub, w którym budowa nowego obiektu posiada silne rządowe gwarancje, a kasę na tę inwestycję w dużej mierze wykłada państwo oraz miasto, jest łakomym kąskiem dla inwestora. Zawsze to trzeba wyłożyć mniej pieniędzy ze swojej skarbonki, a i winę można przenieść na innych w razie fiasko budowy. Co więcej, nowy stadion z pewnością podbiłby wartość akcji klubu. Zingarewicz najwyraźniej pilnie uczęszczał na zajęcia z podstaw ekonomii. „Kup tanio, sprzedaj drogo”.

Jedno ze zdjęć nieukończonego stadionu Botewu, stan tuż sprzed wznowienia prac; fot. sportal.bg

Jak widzicie targają mną mieszane uczucia w związku z przejęciem Botewu przez Zingarewicza. Na prawdę cieszy mnie fakt, że do klubu wchodzi biznesmen z zasobnym portfelem, który chce uratować drużynę. Bez jego pomocy w dłuższym okresie czasu problemy finansowe „Kanarków” tylko by się piętrzyły, a chaos wynikający z braku właściciela nie byłby pomocny w wyjściu na prostą. Z drugiej jednak strony cieniem na postać Rosjanina rzuca się jego całkowicie nieudana przygoda z zarządzaniem Reading. Atmosferę podejrzeń zagęszcza dodatkowo skąpy przekaz medialny dotyczący kupna akcji. Wciąż nie poznaliśmy dokładnych planów Antona na rozwój klubu czy na wyciągniecie go z długów. Dotychczasowe ruchy transferowe też rozmijają się z deklaracją, jedną z nielicznych dotychczas znanych, o budowie silnej i konkurencyjnej drużyny. Co więcej, Bułgaria jest miejscem, w którym lubi inwestować mniej bądź bardziej „szemrani” rosyjscy biznesmeni. Wybrali oni sobie ten kraj ze względu na bliskość kulturową, dobre relacje między państwami oraz powiązanie elit politycznych. Dlatego też Bułgaria jest dla nich dobrym miejscem dla ich niezbyt czystych interesów. Bardzo chcemy wierzyć, że Zingarewicz nie jest jednym z nich i nie ucieknie z Botewu przy pierwszych niepowodzeniach.

Mimo początkowej dozy niepewności życzę drużynie „Kanarków” jak najlepiej. Mam nadzieję, że zapowiedzi Zingarewicza nie będą pustymi słowami i już niedługo Botew będzie w stanie stanowić realną konkurencję dla dominującego od lat w lidze trio.

Sławomir Słowik